czwartek, 21 kwietnia 2016

CZAS PRZEMIJANIA

Grafika: Szymon P. Woźniak
Krzysztof Saje

Nie wierzcie proszę tym, którzy twierdzą, że starość może być miła, piękna, a nawet inspirująca, że stwarza nam nieznane dotychczas możliwości, których do tej pory nie byliśmy świadomi i stawia przed nami nowe wyzwania i cele. Oni albo się mylą, albo próbują oszukać samych siebie. Bo tak generalnie, to starość jest upokarzająca, 
a nierzadko bywa wręcz obrzydliwa. Jeśli są tacy, którzy autentycznie odczuwają to inaczej i w starości potrafią dostrzegać jakieś pozytywne strony, to stanowią oni zapewne nieliczny wyjątek od reguły i dobrego samopoczucia należy im tylko pogratulować, no i chyba zazdrościć. Gdy zaczyna słabnąć twoja aktywność fizyczna, maleje wydolność intelektualna i jeszcze parę innych wydolności, gdy nie skoczysz tak daleko i tak wysoko jak kiedyś, nie pobiegniesz tak szybko jak dawniej (jeśli oczywiście jeszcze potrafisz biegać i skakać) i nie jesteś w stanie wykonać wielu innych czynności, których wykonanie wcześniej przychodziło ci z łatwością, bo samo podniesienie się z wyra zaczyna być dla ciebie problemem, to jak się możesz czuć? Choć wiesz, że taka jest nieuchronna i nieodwracalna, ale jednak naturalna kolej rzeczy, trafia cię szlag i trudno ci jest się z tym pogodzić,  a taki stan faktyczny uważasz za jawną niesprawiedliwość losu. Nie masz już żadnych marzeń (chyba, że jednego – aby znowu być młodym), ani planów na przyszłość, bo po prostu uważasz, że nie warto ich już mieć. Nic ci się nie chce, nic cię nie interesuje, nic nie bawi i niczym nie potrafisz się cieszyć. Nic ci nie smakuje, albo prawie nic. Żyjesz żeby jeść i jesz żeby żyć, ale zarówno jednym jak i drugim nie potrafisz się już delektować. Coraz częściej zaczynasz miewać myśli rezygnacyjne, które w końcu stają się twoją obsesją. A gdzie te młodzieńcze uniesienia, zauroczenia i fascynacje, takie kiedyś romantyczne i takie czyste? Stały się teraz zaledwie wyblakłym wspomnieniem, 
a wspomnienia, nawet te pozornie miłe, mogą być jednocześnie bolesne. Gdzie ten czas, w którym każdy kolejny dzień był dla ciebie piękny i odkrywczy, niosący w sobie zalążek jakiejś tajemnicy? Gdzie te dziewczyny śliczne, wiotkie 
i zwiewne, w których kochałeś się do szaleństwa z wzajemnością lub bez? I choć niby takie same, to jednak inne są teraz i gwiazdy i słońce i księżyc. Inny jest w twoich oczach w ogóle cały świat, bo pokryty kurzem czasu, mimo tego, że wciąż pędzi naprzód z oszałamiającą cię szybkością. I choć wiesz, że przywrócenie mu wcześniejszego, takiego jaki tkwi w twojej pamięci blasku jest niemożliwe, irracjonalnie zaczynasz tęsknić za tym co było kiedyś. Jeszcze próbujesz walczyć, jeszcze chwytasz się życia, ale w gruncie rzeczy, gdzieś w głębi ducha myślisz o tym, żeby się poddać. Wszystko płynie, jak twierdził Heraklit, mając na myśli czas, bo czas, którego do tej pory nie doceniałeś i nie szanowałeś, upływa ci o wiele szybciej niż byś chciał żeby płynął i zaczyna ci go brakować. Kiedyś rozpierała cię energia, chęć do działania i wola życia. Czułeś się poniekąd nieśmiertelny. Gotów byłeś do różnych szaleństw, a cieszyć się potrafiłeś byle czym. Byłeś poetą, byłeś sportowcem, byłeś odkrywcą, byłeś graczem, a nie tak jak dziś, starym, zgorzkniałym sceptykiem, dla którego każdy, albo prawie każdy dzień jest szary i ponury, bo zaczynasz wreszcie postrzegać wszystko takim jakie jest w gruncie rzeczy naprawdę. A że ewentualnie jesteś mądrzejszy o te lata, które przeżyłeś? Marna to pociecha, tym bardziej, że na starość możesz również zgłupieć lub zdziecinnieć. Próbujesz robić rachunek sumienia, bo przecież przyszedł na to najwyższy czas. I co widzisz? Więcej było w twoim życiu sytuacji, za które powinieneś się wstydzić, niż tych, z których mógłbyś być dumny, że nic właściwie nie zrobiłeś do tej pory tak jak należało to zrobić, że całe twoje dotychczasowe życie było wielkim pasmem pomyłek i błędów, że więcej jest osób, którym sprawiłeś przykrość, a nawet wyrządziłeś krzywdę, niż takich, które uczyniłeś szczęśliwymi – cokolwiek miałoby to znaczyć. A może sprawiłeś komuś radość bądź przyjemność? Pewno tak, ale trudno ci sobie w tej chwili przypomnieć kiedy i w jakich okolicznościach to się zdarzyło. Niczego w życiu nie dokonałeś, niczego nie osiągnąłeś 
i nie zrobiłeś nic, absolutnie nic, aby zrealizować swoje marzenia, które przecież miałeś. Nie wykorzystałeś też żadnej 
z szans, które jak na tacy podsuwało ci życie. Wszystko czego się tknąłeś potrafiłeś spieprzyć i tak naprawdę trudno ci sobie uzmysłowić od jakiego momentu i dlaczego tak się zaczęło dziać, bo przecież nie mogło tak być od zawsze, ale dopiero teraz, w bolesny sposób zdajesz sobie z tego sprawę i zastanawiasz się jak do tego mogło dojść. Zaczynasz nienawidzić samego siebie i brzydzisz się sobą, bo dociera do ciebie wreszcie to, jakim nieudacznikiem byłeś i jakim pozostałeś, a na swoje usprawiedliwienie i obronę masz doprawdy niewiele. Odczuwasz brak tych, z którymi związany byłeś rodzinnie lub emocjonalnie, bo odeszli oni już ostatecznie, a wokół ciebie zaczyna robić się przeraźliwie pusto. Być może gdyby byli przy tobie, łatwiej znosiłbyś tę nieubłagalną i namacalnie wprost dokuczliwą nieuchronność czasu. Świadomość tego, że nic już radykalnie nie możesz zmienić, że nic dobrego cię już nie czeka, a złe jest bardzo  prawdopodobne, przygnębia cię i przytłacza. Zaczynasz zdawać sobie sprawę z tego, że lepiej już nie będzie, a może być tylko gorzej. Wszystko co ci pozostało, to spróbować zestarzeć się z godnością, ale i to wcale nie jest takie łatwe, bo nie do końca zależne od ciebie. Bardziej od sprzyjających temu okoliczności i od stanu twego zdrowia. Niektórym jednak się to udaje. Prywatnie znam kilka takich osób, a w życiu publicznym przykładami na to mogą być: Hanka Bielicka, Irena Kwiatkowska, Stefania Grodzieńska, Nina Andrycz, Władysław Bartoszewski, lub choćby żyjąca jeszcze, 101-letnia dziś Danuta Szaflarska. Oni do końca swoich dni, mimo swej długowieczności, byli aktywni zawodowo 
i prawdopodobnie towarzysko, w miarę sprawni fizycznie, a ponad miarę intelektualnie (w przypadku Danuty Szaflarskiej jest to czas teraźniejszy). Funkcjonowali bardzo dobrze i czuli się wolni i niezależni od nikogo, 
a przynajmniej takimi byli postrzegani. Wydawać by się mogło, że ci ludzie absolutnie nie przejmowali się swoim podeszłym wiekiem, ba, można nawet powiedzieć, że wręcz go lekceważyli i z tego świata potrafili odejść właśnie 
z pełną godnością, czując się spełnionymi. Ale czy na pewno byli szczęśliwi? Znak zapytania w tym miejscu ma swoje uzasadnienie. Niestety, nie wszystkim jest dane żyć tak, jak ci wymienieni i ci których nie wymieniam, a mógłbym. Można o nich powiedzieć, że byli młodzi do późnej starości i nie ma w tym nic złego, jeśli nie przekracza się pewnych granic. Gdy na przykład widzę czilliderki w wieku 60 lat plus, o których to ostatnio było dosyć głośno, przyznaję, że moje wrażenia są co najmniej ambiwalentne. Nie podjąłbym się oceny estetycznej czy artystycznej występu tych pań, bo to zbyt karkołomne zadanie, ale jak dla mnie, jest to po prostu rozpaczliwa i żałosna próba zatrzymania czasu, cofnięcia go, lub – paradoksalnie – dogonienia, dla niektórych być może bardziej wzruszająca niż niesmaczna. Podobne odczucia mam gdy widzę – delikatnie to nazywając – masywnie zbudowaną kobitkę porządnie po czterdziestce w spódniczce mini, lub panią niemal dwukrotnie starszą z przesadnym niczym u cyrkowego clowna makijażem. Tak, to może wzruszać, ale niestety niektórych także śmieszy. Nie inaczej jest, gdy w słoneczne ciepłe dni, od wczesnej wiosny poczynając, w różnych parkach i na skwerach natykam się na mocno starszawych panów, którzy swoje rachityczne, bądź opasłe, roznegliżowane ciała wystawiają na działanie promieni słonecznych i muszę przyznać, że choć opalenizna, którą w ten sposób uzyskują jest często zaskakująco dobra, to tak do końca nie wiem dlaczego to robią i komu tak bardzo chcą się podobać, że lekceważą lekarzy, którzy ostrzegają, iż nadmiar słońca jest szkodliwy, a dla starszych osób może być wręcz zabójczy. Myślę, że oni też próbują cofnąć czas i stąd ten brak zdrowego rozsądku, bo atrakcyjni to oni mogą wydawać się już tylko samym sobie, choć może to właśnie jest dla nich bardzo ważne. Wprawdzie i mnie zdarza się czasem, że zapominam ile mam lat i zachowuję się jak człowiek znacznie młodszy, ale jest to zachowanie w pełni spontaniczne, występujące niejako poza moją świadomością, a nie jak w przypadku tych pań i tych panów, zaplanowane, zaaranżowane i prawdopodobnie obliczone na efekt i poklask. Niektórzy – dotyczy to zarówno kobiet i mężczyzn – ale tylko ci, których na to stać, poprawiają swoją urodę poprzez różnego rodzaju operacje plastyczne mające również ich odmłodzić. Wizualne, doraźne efekty tego rodzaju zabiegów są widoczne i bardzo korzystne, ale czy czujemy się przez to młodsi? Choć nasze samopoczucie i wygląd mogą być chwilowo lepsze, nie zatrzymamy przecież zegara biologicznego, który wciąż w nas tyka. Zdarza mi się – jako że mnie to dotyczy – obserwować czasem ludzi starszych, 
a szczególną uwagą obdarzam tu pewną grupę kobiet (starzenie się kobiet jest dla mnie bardziej przykre 
i przygnębiające niż starzenie się mężczyzn). Są to starsze panie o smutnych i zmęczonych twarzach, zdeformowanych sylwetkach, rękach obolałych od dźwigania toreb z zakupami i opuchniętych, pokrytych żylakami nogach. Zaczynam się wtedy zastanawiać, jak one się czują i czy w ogóle jeszcze pamiętają swoją młodość, bo przecież w większości były kiedyś ładnymi, zgrabnymi i pełnymi życia młodymi dziewczynami, z którymi niestety czas obszedł się tak niełaskawie. Staram się sobie wyobrazić jak kiedyś wyglądały, ale przychodzi mi to z trudnością. Czy one mogą o sobie powiedzieć że są szczęśliwe? Czy nie kręci im się w oku sentymentalna łezka, gdy oglądają stare fotografie w rodzinnym albumie ze zdjęciami? Ludzkość od niepamiętnych czasów drążyła temat wiecznej młodości i nieprzemijającej urody. Jest na to wiele przykładów w literaturze i w życiu, jak choćby doktor Faust, czy przewijający się w baśniach motyw eliksiru młodości, lub legenda o węgierskiej hrabinie Rakoczy, mającej się ponoć kąpać we krwi pomordowanych dziewic, po to aby młodość i urodę zatrzymać na zawsze. Ale do dziś, choć lekarze i przedstawiciele innych dziedzin nauk znacznie potrafili wydłużyć czas trwania życia ludzkiego, nie umieliśmy się uporać z problemem starości i skutkami jakie ona ze sobą niesie, łącznie z różnymi chorobami do niej przypisanymi. I nie ma większych widoków na szybką zmianę takiego stanu rzeczy. Powstają tylko coraz to nowe przechowalnie dla ludzi starych, często niedołężnych, nazywane ładnie Domami Spokojnej Starości lub Złotej Jesieni, i choć są one teraz ponoć na całkiem przyzwoitym poziomie, jesień 
w nich nigdy nie będzie złota, a starość spokojna. Pół biedy, gdy znalazłeś się w takim przybytku z własnej woli, unosząc się być może dumą, bo nie chciałeś być ciężarem dla dzieci lub wnuków. Gorzej jest, gdy to właśnie ta najbliższa, kochająca cię rodzina tutaj cię ulokowała, ponieważ w domu zacząłeś przeszkadzać i zabrakło w nim dla ciebie miejsca. Czujesz się wtedy jak nikomu niepotrzebny, zbędny rupieć wyrzucony na śmietnik. A co się dzieje, gdy stajesz się niedołężny i niezdolny do samodzielnej egzystencji? Jesteś zdany na opiekę całkiem obcych osób, które niekoniecznie cię lubią i szanują twój dostojny wiek, brak im też jakichś cieplejszych odruchów i odrobiny empatii, 
a czasami nawet, wręcz brzydzą się tobą. O ludziach samotnych nawet nie wspominam, bo ich życie to rosyjska ruletka 
i jeśli przy tym jeszcze nie zdziwaczeli, to zdziwaczeją wkrótce, albo już zdziwaczeli  tylko sami o tym nie wiedzą. Człowiek rodzi się z zasądzonym z góry wyrokiem, i choć początkowo nie zdaje sobie z tego sprawy, to pod koniec swojej doczesności zaczyna się czuć jak skazaniec w celi śmierci, spodziewając się jej w każdej chwili. Przypominają mi się w tym momencie słowa piosenki śpiewanej przez Tadeusza Woźniaka: „A kiedy wreszcie przyjdzie po mnie, Zegarmistrz Światła Purpurowy, by mi zabełtać błękit w głowie, to będę jasny i gotowy”. Być może niezbyt dokładnie zacytowałem ten tekst, a i nie do końca się z nim zgadzam, choć chciałbym. Człowiek tak bardzo jest przywiązany do życia, że trzyma się go kurczowo do samego końca, a na śmierć nie jest gotowy właściwie nigdy, choć niektórzy uważają że są. Moim zdaniem nawet każdy samobójca (wyłączając z tej grupy może tylko islamskich fanatyków religijnych) rzucający się niejako dobrowolnie w otchłań niebytu, w tym jednym jedynym, ostatnim ułamku chwili, w ostatnim przebłysku świadomości, myśli o tym, żeby nagle wyrosły mu skrzydła. Bardzo przepraszam tych wszystkich, dla których starość jest pogodna, miła i twórcza i są szczęśliwi, bo wreszcie się zestarzeli. Bardzo dobrze, że tacy istnieją, ale mój subiektywny, czarny i przygnębiający obraz starości też jest prawdziwy i podejrzewam, że częstszy. Przepraszam też wszystkie osoby, które utożsamiając się z podanymi w moim tekście, nieco karykaturalnymi przykładami niektórych postaw i zachowań ludzkich, mogły poczuć się urażone, ale przecież w życiu bywa różnie. A na koniec, dla poparcia moich spostrzeżeń w tym temacie, zacytuję znane ogólnie powiedzenie „Starość nie radość”. Prawda to, czy fałsz? Ja starałem się udowodnić, że to jednak prawda.