15 grudnia 2016 roku w Środowiskowym Domu Samopomocy „Słoneczny Dom” w Ursusie przy ulicy Prawniczej 54 odbyło się uroczyste spotkanie świąteczne. Swoja obecnością zaszczycili nas bardzo szacowni goście. Byli z nami: Zastępca Burmistrza Dzielnicy Ursus m.st. Warszawy Kazimierz Sternik, Przewodniczący Rady Dzielnicy Ursus m.st. Warszawy Henryk Linowski i oczywiście Dyrektor OPS Ursus Marzenna Szaniawska i Dyrektor Marzenna Bednarczyk. Było bardzo uroczyście, ale również sympatycznie i miło. Wszyscy domownicy zostali obdarowani przez świętego Mikołaja gwiazdkowymi prezentami. Było fajnie, jak co roku. Do następnej wigilii.
Czynny od poniedziałku do piątku w godzinach 8.00 - 16.00, tel. kom. 511 863 083, slonecznydom@sdsursus.civ.pl
środa, 28 grudnia 2016
Alternatywa nr 41
Dotarł do nas 41 numer Alternatywy - kwartalnika Środowiskowego Domu Samopomocy „Słoneczny Dom“. Jest to numer wyjątkowy, gdyż zawiera opowiadania naszego uczestnika Krzysztofa Saje pod tytułem „Sztuka latania”. Elektroniczna wersja jest w przygotowaniu, a papierową rozsyłamy pocztą w miarę naszych możliwości. Pozdrawiamy, Redakcja Alternatywy.
Zapraszamy na naszą stronę www. Środowiskowy Dom Samopomocy Słoneczny Dom w Warszawie - Ursus.
Zapraszamy na naszą stronę www. Pozdrawiamy Środowiskowy Dom Samopomocy Słoneczny Dom.
https://sites.google.com/view/sdsursus
https://sites.google.com/view/sdsursus
czwartek, 21 kwietnia 2016
CZAS PRZEMIJANIA
Grafika: Szymon P. Woźniak |
Krzysztof Saje
Nie
wierzcie proszę tym, którzy twierdzą, że starość może być miła, piękna, a nawet
inspirująca, że stwarza nam nieznane dotychczas możliwości, których do tej pory
nie byliśmy świadomi i stawia przed nami nowe wyzwania i cele. Oni albo się
mylą, albo próbują oszukać samych siebie. Bo tak generalnie, to starość jest
upokarzająca,
a nierzadko bywa wręcz obrzydliwa. Jeśli są tacy, którzy
autentycznie odczuwają to inaczej i w starości potrafią dostrzegać jakieś
pozytywne strony, to stanowią oni zapewne nieliczny wyjątek od reguły i dobrego
samopoczucia należy im tylko pogratulować, no i chyba zazdrościć. Gdy zaczyna
słabnąć twoja aktywność fizyczna, maleje wydolność intelektualna i jeszcze parę
innych wydolności, gdy nie skoczysz tak daleko i tak wysoko jak kiedyś, nie
pobiegniesz tak szybko jak dawniej (jeśli oczywiście jeszcze potrafisz biegać i
skakać) i nie jesteś w stanie wykonać wielu innych czynności, których wykonanie
wcześniej przychodziło ci z łatwością, bo samo podniesienie się z wyra zaczyna
być dla ciebie problemem, to jak się możesz czuć? Choć wiesz, że taka jest
nieuchronna i nieodwracalna, ale jednak naturalna kolej rzeczy, trafia cię
szlag i trudno ci jest się z tym pogodzić,
a taki stan faktyczny uważasz za jawną niesprawiedliwość losu. Nie masz
już żadnych marzeń (chyba, że jednego – aby znowu być młodym), ani planów na
przyszłość, bo po prostu uważasz, że nie warto ich już mieć. Nic ci się nie
chce, nic cię nie interesuje, nic nie bawi i niczym nie potrafisz się cieszyć.
Nic ci nie smakuje, albo prawie nic. Żyjesz żeby jeść i jesz żeby żyć, ale
zarówno jednym jak i drugim nie
potrafisz się już delektować. Coraz częściej zaczynasz miewać myśli
rezygnacyjne, które w końcu stają się twoją obsesją. A gdzie te młodzieńcze
uniesienia, zauroczenia i fascynacje, takie kiedyś romantyczne i takie czyste?
Stały się teraz zaledwie wyblakłym wspomnieniem,
a wspomnienia, nawet te
pozornie miłe, mogą być jednocześnie bolesne. Gdzie ten czas, w którym każdy kolejny
dzień był dla ciebie piękny i odkrywczy, niosący w sobie zalążek jakiejś
tajemnicy? Gdzie te dziewczyny śliczne, wiotkie
i zwiewne, w których kochałeś
się do szaleństwa z wzajemnością lub bez? I choć niby takie same, to jednak
inne są teraz i gwiazdy i słońce i księżyc. Inny jest w twoich oczach w ogóle
cały świat, bo pokryty kurzem czasu, mimo tego, że wciąż pędzi naprzód z
oszałamiającą cię szybkością. I choć wiesz, że przywrócenie mu wcześniejszego,
takiego jaki tkwi w twojej pamięci blasku jest niemożliwe, irracjonalnie
zaczynasz tęsknić za tym co było kiedyś. Jeszcze próbujesz walczyć, jeszcze
chwytasz się życia, ale w gruncie rzeczy, gdzieś w głębi ducha myślisz o tym,
żeby się poddać. Wszystko płynie, jak twierdził Heraklit, mając na myśli czas,
bo czas, którego do tej pory nie doceniałeś i nie szanowałeś, upływa ci o wiele
szybciej niż byś chciał żeby płynął i zaczyna ci go brakować. Kiedyś rozpierała
cię energia, chęć do działania i wola życia. Czułeś się poniekąd nieśmiertelny.
Gotów byłeś do różnych szaleństw, a cieszyć się potrafiłeś byle czym. Byłeś
poetą, byłeś sportowcem, byłeś odkrywcą, byłeś graczem, a nie tak jak dziś,
starym, zgorzkniałym sceptykiem, dla którego każdy, albo prawie każdy dzień
jest szary i ponury, bo zaczynasz wreszcie postrzegać wszystko takim jakie jest
w gruncie rzeczy naprawdę. A że ewentualnie jesteś mądrzejszy o te lata, które
przeżyłeś? Marna to pociecha, tym bardziej, że na starość możesz również
zgłupieć lub zdziecinnieć. Próbujesz robić rachunek sumienia, bo przecież
przyszedł na to najwyższy czas. I co widzisz? Więcej było w twoim życiu
sytuacji, za które powinieneś się wstydzić, niż tych, z których mógłbyś być
dumny, że nic właściwie nie zrobiłeś do tej pory tak jak należało to zrobić, że
całe twoje dotychczasowe życie było wielkim pasmem pomyłek i błędów, że więcej
jest osób, którym sprawiłeś przykrość, a nawet wyrządziłeś krzywdę, niż takich,
które uczyniłeś szczęśliwymi – cokolwiek miałoby to znaczyć. A może sprawiłeś
komuś radość bądź przyjemność? Pewno tak, ale trudno ci sobie w tej chwili
przypomnieć kiedy i w jakich okolicznościach to się zdarzyło. Niczego w życiu
nie dokonałeś, niczego nie osiągnąłeś
i nie zrobiłeś nic, absolutnie nic, aby
zrealizować swoje marzenia, które przecież miałeś. Nie wykorzystałeś też żadnej
z szans, które jak na tacy podsuwało ci życie. Wszystko czego się tknąłeś
potrafiłeś spieprzyć i tak naprawdę trudno ci sobie uzmysłowić od jakiego
momentu i dlaczego tak się zaczęło dziać, bo przecież nie mogło tak być od
zawsze, ale dopiero teraz, w bolesny sposób
zdajesz sobie z tego sprawę i zastanawiasz się jak do tego mogło dojść.
Zaczynasz nienawidzić samego siebie i brzydzisz się sobą, bo dociera do ciebie
wreszcie to, jakim nieudacznikiem byłeś i jakim pozostałeś, a na swoje
usprawiedliwienie i obronę masz doprawdy niewiele. Odczuwasz brak tych, z
którymi związany byłeś rodzinnie lub emocjonalnie, bo odeszli oni już
ostatecznie, a wokół ciebie zaczyna robić się przeraźliwie pusto. Być może
gdyby byli przy tobie, łatwiej znosiłbyś tę nieubłagalną i namacalnie wprost
dokuczliwą nieuchronność czasu. Świadomość tego, że nic już radykalnie nie
możesz zmienić, że nic dobrego cię już nie czeka, a złe jest bardzo prawdopodobne, przygnębia cię i przytłacza.
Zaczynasz zdawać sobie sprawę z tego, że lepiej już nie będzie, a może być
tylko gorzej. Wszystko co ci pozostało, to spróbować zestarzeć się z godnością,
ale i to wcale nie jest takie łatwe, bo nie do końca zależne od ciebie.
Bardziej od sprzyjających temu okoliczności i od stanu twego zdrowia. Niektórym
jednak się to udaje. Prywatnie znam kilka takich osób, a w życiu publicznym
przykładami na to mogą być: Hanka Bielicka, Irena Kwiatkowska, Stefania
Grodzieńska, Nina Andrycz, Władysław Bartoszewski, lub choćby żyjąca jeszcze,
101-letnia dziś Danuta Szaflarska. Oni do końca swoich dni, mimo swej
długowieczności, byli aktywni zawodowo
i prawdopodobnie towarzysko, w miarę
sprawni fizycznie, a ponad miarę intelektualnie (w przypadku Danuty
Szaflarskiej jest to czas teraźniejszy). Funkcjonowali bardzo dobrze i czuli się
wolni i niezależni od nikogo,
a przynajmniej takimi byli postrzegani. Wydawać
by się mogło, że ci ludzie absolutnie nie przejmowali się swoim podeszłym
wiekiem, ba, można nawet powiedzieć, że wręcz go lekceważyli i z tego świata
potrafili odejść właśnie
z pełną godnością, czując się spełnionymi. Ale czy na
pewno byli szczęśliwi? Znak zapytania w tym miejscu ma swoje uzasadnienie.
Niestety, nie wszystkim jest dane żyć tak, jak ci wymienieni i ci których nie
wymieniam, a mógłbym. Można o nich powiedzieć, że byli młodzi do późnej
starości i nie ma w tym nic złego, jeśli nie przekracza się pewnych granic. Gdy
na przykład widzę czilliderki w wieku 60 lat plus, o których to ostatnio było
dosyć głośno, przyznaję, że moje wrażenia są co najmniej ambiwalentne. Nie
podjąłbym się oceny estetycznej czy artystycznej występu tych pań, bo to zbyt
karkołomne zadanie, ale jak dla mnie, jest to po prostu rozpaczliwa i żałosna
próba zatrzymania czasu, cofnięcia go, lub – paradoksalnie – dogonienia, dla
niektórych być może bardziej wzruszająca niż niesmaczna. Podobne odczucia mam
gdy widzę – delikatnie to nazywając – masywnie zbudowaną kobitkę porządnie po
czterdziestce w spódniczce mini, lub panią niemal dwukrotnie starszą z
przesadnym niczym u cyrkowego clowna makijażem. Tak, to może wzruszać, ale
niestety niektórych także śmieszy. Nie inaczej jest, gdy w słoneczne ciepłe
dni, od wczesnej wiosny poczynając, w różnych parkach i na skwerach natykam się
na mocno starszawych panów, którzy swoje rachityczne, bądź opasłe, roznegliżowane
ciała wystawiają na działanie promieni słonecznych i muszę przyznać, że choć
opalenizna, którą w ten sposób uzyskują jest często zaskakująco dobra, to tak
do końca nie wiem dlaczego to robią i komu tak bardzo chcą się podobać, że
lekceważą lekarzy, którzy ostrzegają, iż nadmiar słońca jest szkodliwy, a dla
starszych osób może być wręcz zabójczy. Myślę, że oni też próbują cofnąć czas i
stąd ten brak zdrowego rozsądku, bo atrakcyjni to oni mogą wydawać się już
tylko samym sobie, choć może to właśnie jest dla nich bardzo ważne.
Wprawdzie i mnie zdarza się czasem, że zapominam ile mam lat i zachowuję się
jak człowiek znacznie młodszy, ale jest to zachowanie w pełni spontaniczne,
występujące niejako poza moją świadomością, a nie jak w przypadku tych pań i tych
panów, zaplanowane, zaaranżowane i prawdopodobnie obliczone na efekt i poklask.
Niektórzy – dotyczy to zarówno kobiet i mężczyzn – ale tylko ci, których na to
stać, poprawiają swoją urodę poprzez różnego rodzaju operacje plastyczne mające
również ich odmłodzić. Wizualne, doraźne efekty tego rodzaju zabiegów są
widoczne i bardzo korzystne, ale czy czujemy się przez to młodsi? Choć nasze
samopoczucie i wygląd mogą być chwilowo lepsze, nie zatrzymamy przecież zegara
biologicznego, który wciąż w nas tyka. Zdarza mi się – jako że mnie to dotyczy
– obserwować czasem ludzi starszych,
a szczególną uwagą obdarzam tu pewną grupę
kobiet (starzenie się kobiet jest dla mnie bardziej przykre
i przygnębiające
niż starzenie się mężczyzn). Są to starsze panie o smutnych i zmęczonych
twarzach, zdeformowanych sylwetkach, rękach obolałych od dźwigania toreb z
zakupami i opuchniętych, pokrytych żylakami nogach. Zaczynam się wtedy
zastanawiać, jak one się czują i czy w ogóle jeszcze pamiętają swoją młodość,
bo przecież w większości były kiedyś ładnymi, zgrabnymi i pełnymi życia młodymi
dziewczynami, z którymi niestety czas obszedł się tak niełaskawie. Staram się
sobie wyobrazić jak kiedyś wyglądały, ale przychodzi mi to z trudnością. Czy
one mogą o sobie powiedzieć że są szczęśliwe? Czy nie kręci im się w oku
sentymentalna łezka, gdy oglądają stare fotografie w rodzinnym albumie ze
zdjęciami? Ludzkość od niepamiętnych czasów drążyła temat wiecznej młodości i
nieprzemijającej urody. Jest na to wiele przykładów w literaturze i w życiu,
jak choćby doktor Faust, czy przewijający się w baśniach motyw eliksiru młodości, lub legenda o węgierskiej hrabinie
Rakoczy, mającej się ponoć kąpać we krwi pomordowanych dziewic, po to aby młodość
i urodę zatrzymać na zawsze. Ale do dziś, choć lekarze i przedstawiciele innych
dziedzin nauk znacznie potrafili wydłużyć czas trwania życia ludzkiego, nie
umieliśmy się uporać z problemem starości i skutkami jakie ona
ze sobą niesie, łącznie z różnymi chorobami do niej przypisanymi. I nie ma
większych widoków na szybką zmianę takiego stanu rzeczy. Powstają tylko coraz
to nowe przechowalnie dla ludzi starych, często niedołężnych, nazywane ładnie
Domami Spokojnej Starości lub Złotej Jesieni, i choć są one teraz ponoć na
całkiem przyzwoitym poziomie, jesień
w nich nigdy nie będzie złota, a starość
spokojna. Pół biedy, gdy znalazłeś się w takim przybytku z własnej woli,
unosząc się być może dumą, bo nie chciałeś być ciężarem dla dzieci lub wnuków.
Gorzej jest, gdy to właśnie ta najbliższa, kochająca cię rodzina tutaj cię
ulokowała, ponieważ w domu zacząłeś przeszkadzać i zabrakło w nim dla ciebie
miejsca. Czujesz się wtedy jak nikomu niepotrzebny, zbędny rupieć wyrzucony na
śmietnik. A co się dzieje, gdy stajesz się niedołężny i niezdolny do
samodzielnej egzystencji? Jesteś zdany na opiekę całkiem obcych osób, które
niekoniecznie cię lubią i szanują twój dostojny wiek, brak im też jakichś
cieplejszych odruchów i odrobiny empatii,
a czasami nawet, wręcz brzydzą się
tobą. O ludziach samotnych nawet nie wspominam, bo ich życie to rosyjska
ruletka
i jeśli przy tym jeszcze nie zdziwaczeli, to zdziwaczeją wkrótce, albo
już zdziwaczeli tylko sami o tym nie
wiedzą. Człowiek
rodzi się z zasądzonym z góry wyrokiem, i choć początkowo nie zdaje sobie z
tego sprawy, to pod koniec swojej doczesności zaczyna się czuć jak skazaniec w
celi śmierci, spodziewając się jej w każdej chwili. Przypominają mi się w tym
momencie słowa piosenki śpiewanej przez Tadeusza Woźniaka: „A kiedy wreszcie
przyjdzie po mnie, Zegarmistrz Światła Purpurowy, by mi zabełtać błękit w
głowie, to będę jasny i gotowy”. Być może niezbyt dokładnie zacytowałem ten
tekst, a i nie do końca się z nim zgadzam, choć chciałbym. Człowiek tak bardzo
jest przywiązany do życia, że trzyma się go kurczowo do samego końca, a na
śmierć nie jest gotowy właściwie nigdy, choć niektórzy uważają że są. Moim
zdaniem nawet każdy samobójca (wyłączając z tej grupy może tylko islamskich
fanatyków religijnych) rzucający się niejako dobrowolnie w otchłań niebytu, w
tym jednym jedynym, ostatnim ułamku chwili, w ostatnim przebłysku świadomości,
myśli o tym, żeby nagle wyrosły mu skrzydła. Bardzo
przepraszam tych wszystkich, dla których starość jest pogodna, miła i twórcza i
są szczęśliwi, bo wreszcie się zestarzeli. Bardzo dobrze, że tacy istnieją, ale
mój subiektywny, czarny i przygnębiający obraz starości też jest prawdziwy i
podejrzewam, że częstszy. Przepraszam też wszystkie osoby, które utożsamiając
się z podanymi w moim tekście, nieco karykaturalnymi przykładami niektórych
postaw i zachowań ludzkich, mogły poczuć się urażone, ale przecież w życiu bywa
różnie. A na koniec, dla poparcia moich spostrzeżeń w tym temacie, zacytuję
znane ogólnie powiedzenie „Starość nie radość”. Prawda to, czy fałsz? Ja
starałem się udowodnić, że to jednak prawda.
Subskrybuj:
Posty (Atom)